piątek, 28 lutego 2014

Bezpłatne sanatorium dla osoby niepełnosprawnej, ale dla jej opiekuna już nie



     Niedługo wybieram się na turnus rehabilitacyjny do Iwonicza Zdroju, do sanatorium. Nie będzie to mój pierwszy pobyt, gdyż byłam tam już w tamtym roku i jestem bardzo rozczarowana tym co mnie w związku z tym pobytem dotknęło. Otóż mój pobyt  wymaga opiekuna, gdyż nie jestem na tyle sprawna, by poradzić sobie samodzielnie. Zatem mój pobyt został zrefundowany przez NFZ, ale mojego opiekuna już nie. A warunkiem do odbycia turnusu jest to, iż musi być ze mną opiekun. Inaczej sanatorium mnie nie przyjmie. Trzeba było wyłożyć ponad 2000 zł za pobyt mojego opiekuna. I w tym roku jest taka sama sytuacja.
     Dodam także, że jestem w takiej fundacji, gdzie można oddać na mnie 1% podatku. Żebym później mogła otrzymać zwrot poniesionych wydatków, muszę przedstawić faktury, które są wystawione na mnie. W ubiegłym roku faktura została wystawiona na mojego opiekuna, gdyż ja nie płaciłam za pobyt, w związku z czym fundacja tego nie uwzględniła i kosztów nie zwróciła.
     W tym roku jest taka sama sytuacja. Nie mogę tego pojąć, jak można pokryć pobyt osoby niepełnosprawnej, a jej opiekuna już nie, chociaż bez opiekuna jej nie przyjmą. To jest po prostu chora sytuacja. 


czwartek, 27 lutego 2014

Ten jedyny, który okazał się być prawdziwym bohaterem



     Zapewne większość zna już tę historię, bo braliśmy udział w akcji Zwykły Bohater, ale opowiem ją dokładnie.
     Otóż znamy się z moim mężem ponad 8 lat, a w chwili ślubu mieliśmy za sobą 7 lat znajomości. Ślub mieliśmy zaplanowany na 11 września 2010 roku, niestety w lipcu tegoż roku dostałam wylewu.
     Wcześniej byłam zwykłą dziewczyną: pracowałam, studiowałam, byłam nawet członkinią zespołu tanecznego, a także strażaczką w ochotniczej straży pożarnej w Harklowej.
     W każdym razie wszystkie sprawy  związane ze ślubem mięliśmy załatwione: była zamówiona sala, kamerzysta, fotograf, dekorator, orkiestra, ksiądz, była zamówiona moja suknia ślubna, goście poproszeni, niestety nie odzyskiwałam przytomności, więc ślub trzeba było odwołać.
     Mimo tego, iż długo nie odzyskiwałam przytomności i nie wiadomo było, czy przeżyję Paweł – mój mąż, a ówczesny narzeczony, mnie nie zostawił. Był ze mną przez cały czas. Okazał się być prawdziwym bohaterem.
     Kiedy w 2012 roku trafiłam do szpitala i kiedy z niego wyszłam, postanowiliśmy, że nie ma na co dłużej czekać i zaplanowaliśmy, że się pobierzemy jak najszybciej. Wyszłam ze szpitala 3 października, a wzięliśmy ślub 21 października. Zaprosiliśmy tylko najbliższych: rodziców, dziadków, chrzestnych, rodzeństwo mojego męża – Pawła oraz świadków. Całość przygotowań załatwiliśmy bardzo szybko, bo protokół ślubu u księdza był już spisany, ksiądz tylko zmienił datę.
     21 października 2012 roku Paweł poprowadził, a raczej powiózł mnie na wózku do ołtarza. Naszymi świadkami byli: moja najbliższa koleżanka Kasia i kolega Pawła – Mirek.
     Pogodę mieliśmy cudowną, biorąc pod uwagę fakt, iż była to końcówka października. Często latem nie ma tak ładnej pogody.
     Obecnie z Pawłem jesteśmy po ślubie ponad rok i stwierdzam, że między mami jest tak samo dobrze jak przed ślubem, a nawet lepiej. Dlatego nie rozumiem wszystkich tych, którzy mówią, że po ślubie ludzie się zmieniają, jest gorzej niż przed ślubem, po co się starać, jak już jesteśmy po ślubie? A właśnie, że nie, trzeba się strać. Miłość jest jak roślinka, o którą trzeba dbać i pielęgnować,  żeby nie uwiędła.
     A wszystkim niedowiarkom mówię, że jestem bardzo szczęśliwa. Potrafię się cieszyć z najprostszych rzeczy np. że wstałam rano i mnie nic nie boli. Niektórzy mają pieniądze, czy są zdrowi, a wynajdują sobie tysiąc mało ważnych problemów, bo chyba nigdy nie znaleźli się w naprawdę ciężkiej sytuacji. Obudźcie się ludzie i zobaczcie, że nie macie, aż tak źle, bo są ludzie, którzy mają znacznie gorzej od was. Zawsze może być gorzej – to jest moja dewiza życiowa i radzę wam się do niej zastosować.
     Dla mnie motorem napędowym jest to, że mam przy sobie osobę, którą kocham, i która mnie kocha, a także wsparcie rodziców.

środa, 26 lutego 2014

Szpital, który uratował mi życie – Szpital Wojewódzki nr 2 w Rzeszowie



     Dlaczego jestem w obecnej sytuacji? Pewnie wszyscy się zastanawiają. Przytoczę moją historię. Otóż wszystko zaczęło się w lipcu 2010 roku. Pewnej soboty myłam akwarium żółwia w łazience. Nagle zaczęła mnie potwornie boleć głowa i było mi strasznie niedobrze. Szybko pobiegłam do pokoju rodziców i oni stwierdzili, że jedziemy do naszego lekarza rodzinnego. On jednak, kiedy zobaczył moje objawy, stwierdził, że nie wie co mi jest i wezwał karetkę. Tyle pamiętam, resztę znam z opowieści. Następnie przewieziono mnie do szpitala do Jasła. Zapadł wyrok – poważny wylew spowodowany naczyniakiem. Nie wiadomo było, czy przeżyję. U mnie wcześniej nie było żadnych objawów, ale gdyby były, na pewno poszłabym do lekarza. Dlategom apeluję do wszystkich, jeśli zaobserwujecie coś niepokojącego, nawet najmniejszą rzecz, udajcie się do lekarza, bo może się to skończyć tragicznie. Ja to mogę zaświadczyć.
     Nie chcieli mnie wypuścić z Jasła, ale dzięki wstawiennictwu Pani Alicji Zając, przetransportowano mnie do Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie przy ul. Lwowskiej. Gdybym została w Jaśle, to nie wiem, czy pisałabym teraz tego bloga. W Rzeszowie poddano mnie operacji. Podjął się jej doktor Przemysław Grzegorzewski – świetny lekarz. Po operacji czekano – mijały minuty, godziny, dni, tygodnie.
     Niestety naczyniak w mojej głowie był rozgałęziony i trzeba było zapobiec kolejnemu, potencjalnemu wylewowi. Przeprowadzono mi we wrześniu, więc zabieg embolizacji. Po tym zabiegu dostałam kolejnego wylewu. Plus był taki, że byłam już w szpitalu, więc przeprowadzono kolejną operację. Tym razem przeprowadził ją doktor Robert Karnat – również świetny lekarz.
     Po operacji mój stan nie był zbyt dobry - kilka miesięcy leżałam na intensywnej terapii. Nie ruszałam ani ręką, ani nogą. Po pewnym czasie, gdy już byłam przytomna, jedynym sposobem porozumiewania się przeze mnie było mruganie. Mrugałam raz na tak, a dwa razy na nie, ale właśnie dzięki temu trafiłam w styczniu na oddział rehabilitacji. Byłam tam 8 tygodni, a później wyszłam do domu. Nie pamiętam tego okresu, ale mam pewne przebłyski w pamięci i muszę stwierdzić, że bardzo mi pomogli.
     Wyszłam w marcu, a wróciłam w czerwcu na rehabilitację. I znów rehabilitacja bardzo mi pomogła. Co jakiś czas jeżdżę do szpitala, do Rzeszowa na rehabilitację i za każdym razem postęp jest ogromny.
     Na wakacjach 2012 roku nastąpił nawrót choroby. Potwornie bolał mnie brzuch, więc pojechałam do szpitala do Krosna, bo wszyscy myśleli, że to kłopoty gastryczne, okazało się zupełnie coś innego. Mój stan ulegał znacznemu pogorszeniu, przestałam całkiem mówić, jednak szpital w Krośnie nic nie robił, a nawet chcieli mnie wypisać do domu. Dlatego jednym słowem opiszę szpital w Krośnie – katastrofa.
     Na szczęście do szpitala w Krośnie przyjechał lekarz ze szpitala w Rzeszowie na konsultację i stwierdził, że trzeba mnie jak najszybciej przewieźć do Rzeszowa.
     Okazało się, że są kłopoty z zastawką, którą mam w głowie, która to oprowadza płyn rdzeniowo-mózgowy z głowy do otrzewnej. Zastawka nie działała, a przy zakończeniu wylotu rurki, która odprowadzała płyn do otrzewnej, zrobił się torbiel. Dodatkowo na jelitach porobiły mi się zrosty. Konieczne były więc kolejne operacje: jedna, żeby pozbyć się zrostów i torbiela, a druga polegająca na wyjęciu zastawki z lewej strony głowy i umieszczeniu nowej zastawki po prawej stronie głowy. Operację przeprowadził znów dr Grzegorzewski i znów operacja powiodła się. Po paru dniach od operacji odzyskałam mowę. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.
     Po operacji trochę upłynęło czasu nim wróciłam do poprzedniego stanu. W sumie, od  chwili trafienia do szpitala, spędziłam w nim 3 miesiące. Ostatnie 5 tygodni spędziłam na oddziale rehabilitacji. Na szczęście trafiłam na świetną rehabilitantkę i na świetną doktor prowadzącą, dzięki czemu odzyskałam to co utraciłam.
     Ze szpitala wyszłam 3 października i za parę tygodni odbył się najważniejszy dzień w moim życiu, ale o tym napiszę poniżej.
     W każdym razie dziękuję bardzo szpitalowi w Rzeszowie i wszystkim tym, którzy mi pomogli. Dziękuję serdecznie.


wtorek, 25 lutego 2014

początek, a może...


Postanowiłam pisać tego bloga, bo już mam dosyć tego z czym spotykam się codziennie. Jestem osobą niepełnosprawną, która porusza się na wózku inwalidzkim. W 2010 roku miałam wylew spowodowany naczyniakiem. Niewiele brakowało, a umarłabym. Jednak dzięki mojej wytrwałości, ciężkiej pracy oraz wsparciu ze strony bliskich, wracam do zdrowia i utraconej sprawności. To co mnie obecnie spotyka to jakaś paranoja. Mam tego serdecznie dosyć. Z przejawami niesprawiedliwości wobec osób niepełnosprawnych, takich jak ja, spotykam się wszędzie: w urzędach, galeriach handlowych, w mojej gminie, toaletach, a nawet w kościołach. Nie będę już dłużej milczeć. Niech się wszyscy dowiedzą, że życie niepełnosprawnych naprawdę nie jest lekkie. A utrudniają je ludzie dookoła. Naprawdę czasem niewiele trzeba, żeby drugiemu człowiekowi żyło się lepiej, czasem wystarczy tylko pomyśleć. Ale i czasem, i to jest za trudne. Ważne, że ludziom pełnosprawnym jest dobrze, to po co myśleć o niepełnosprawnych. Może wreszcie ludzie niepełnosprawni  przestaną być traktowani jak obywatele drugiej kategorii i zaczną być traktowani na równi z innymi.
     Nie będę nikogo oszczędzać w tym blogu, zbyt długo milczałam. Może dzięki temu coś się zmieni w tym kraju.

        Żeby nie było tak źle opiszę również podmioty i osoby, które okazały mi naprawdę dużo dobroci i życzliwości. Naprawdę jestem wdzięczna za to, że pojawili się w moim życiu. Gdyby nie ci ludzie nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam.




     Na moim blogu zostaną poruszone również sprawy, które zwróciły moją uwagę. Niekoniecznie będą to sprawy, które bezpośrednio mnie dotyczą, ale pośrednio są związane ze mną i uważam, że zasługują na uwagę.