wtorek, 29 kwietnia 2014

Słowo, które najlepiej opisuje szpital w Krośnie – katastrofa (część druga)



     Na konsultacje, do szpitala w Krośnie przyjechał ordynator ze szpitala w Rzeszowie. Paweł poprosił go o konsultacje i ten się zgodził. Po przyglądnięciu się mojemu stanowi, wbił mi strzykawkę w brzuch, która natychmiast wypełniła się płynem. Potem kazał zrobić mi tomografię brzucha, bo nikt ze szpitala w Krośnie na to nie wpadł. Okazało się, że mam torbiel przy ujściu wężyka, który odprowadzał płyn rdzeniowo -mózgowy, z głowy do otrzewnej. Dodatkowo moje jelita były posklejane, gdyż porobiły się na nich zrosty.
     Ordynator z Rzeszowa zarządził mój natychmiastowy transport do szpitala w Rzeszowie.
     Trzeba było zabrać dokumentację z Krosna, gdyż była potrzebna w Rzeszowie. Nie chcieli jej wydać. Trzeba było nagrać płytkę z moją tomografią, żeby w Rzeszowie jej nie musieli robić, to szanowna pani pielęgniarka nie chciała tego zrobić i powiedziała, że ona ma czas. Ale jednak, wszystkie formalności zostały dopełnione i przewieziono mnie do Rzeszowa.
Ciąg dalszy nastąpi…

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Słowo, które najlepiej opisuje szpital w Krośnie – katastrofa (część pierwsza)



     Na wakacjach 2012 roku bardzo źle się czułam. Okropnie bolał mnie brzuch, pojechaliśmy, więc do szpitala w Krośnie, gdyż jest tam oddział gastrologiczny, a wszyscy podejrzewali, że są to problemy natury gastrologicznej. Nie pojechaliśmy do szpitala w Jaśle, który jest odpowiedni do mojego miejsca zamieszkania, gdyż nie ma tam oddziału gastrologicznego.
     W Krośnie nie chcieli mnie przyjąć, bo powinnam jechać do Jasła. Po obszernych tłumaczeniach, że nie ma tam oddziału gastrologicznego, z wielką łaską zgodzili się mnie przyjąć.
     Oczywiście nie wiedzieli co mi jest, ale nie był to problem natury gastrologicznej. Z dnia na dzień opadałam z sił, nic nie mogłam zjeść, dostawałam tylko kroplówki. Ordynator jednego dnia mówił jedno, a drugiego dnia zupełnie coś innego.
     Rodzice i mąż chcieli mnie przetransportować do szpitala w Rzeszowie. Paweł poszedł z tą wiadomością do ordynatora, ale on powiedział, że jestem w zbyt poważnym stanie, żeby mnie przetransportować, a podczas jazdy może się wszystko wydarzyć i szpital nie bierze za to odpowiedzialności, więc jak chcą, to mogą mnie przetransportować na własną rękę.
     Następnego dnia już mówił, że on nie widzi sensu mojego dalszego pobytu w szpitalu, więc on mnie do domu wypisze.
     Nie wiem jak to jest, że jednego dnia nie nadaję się do transportu, bo mogę nawet umrzeć w czasie jazdy, a drugiego dnia, jestem w tak świetnym stanie, że mogę wyjść do domu, a nie było robione zupełnie nic, żeby mój stan zdrowia polepszyć.
Część dalsza nastąpi...
 

sobota, 26 kwietnia 2014

Chora sytuacja w polskim urzędzie



     W związku z tym, że mój mąż sam zrezygnował z pracy, by zostać moim opiekunem, powinien dostać zasiłek z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w wysokości 520 zł miesięcznie. Ale szał, naprawdę, mnóstwo pieniędzy (ironia).
     A przy okazji wspomnę, że opiekunowie niepełnosprawnych dorosłych strajkują pod Sejmem już ponad miesiąc i żądają równego traktowania, w porównaniu z rodzicami niepełnosprawnych dzieci. O strajku rodziców niepełnosprawnych dzieci było dość głośno w mediach, bo przyjechali oni z dziećmi i strajkowali w środku, a opiekunowie dorosłych strajkują na zewnątrz, bo nikt ich do Sejmu nie zaprosił, władze się tym wcale nie przejmują.
     Opiekunowie dzieci dostali 1000 zł od maja, potem od stycznia dostaną 1200 zł, a od 2016 r. zasiłek osiągnie poziom płacy minimalnej.
     Niestety, o opiekunach dorosłych to już nikt nie myśli, a żądają oni tylko równego traktowania. A ci rodzice niepełnosprawnych dzieci, strajkowali tylko we własnym imieniu, a nie przyszło im do głowy, że ich dzieci będą niedługo dorosłe, i znowu będą robić raban?
     Ale wróćmy do mojego męża. Przed rezygnacją z pracy udał się do GOPS-u, by dowiedzieć się, co trzeba zrobić, by dostać ów zasiłek. Udzielono mu informacji, że głównym warunkiem  jest rezygnacja z pracy. Oprócz tego trzeba było dostarczyć tonę dokumentów, moim zdaniem większość z nich była niepotrzebna. Trzeba było złożyć między innymi: zaświadczenie z ZUS-u o odprowadzanych składkach, zaświadczenie z Urzędu Skarbowego o osiągniętych dochodach moich oraz męża, moje orzeczenie o niepełnosprawności, zaświadczenie męża z gminy o braku posiadania gruntów, świadectwo pracy męża, wewnętrzne 2 oświadczenia GOPS-u i zaświadczenie, że wszystkie dokumenty są prawdziwe, bo jeśli nie, to grozi odpowiedzialność karna. O tych dokumentach, mąż został poinformowany przed zrezygnowaniem z pracy.
     Po rezygnacji, pani w GOPS-ie poinformowała, że paru dokumentów brakuje, a np. zaświadczenia o wysokości dochodów za 2012 rok. Przy czym wysokość dochodów z umowy o dzieło nie może przekroczyć 623 zł na osobę miesięcznie. A akurat w 2012 r. mój mąż miał umowę o dzieło.
     Co ich to interesuje jakie były nasze dochody w 2012 roku? To świadczenie się nam należy i koniec. Z ich założeń wynika, że całe życie trzeba być biednym, bo gdyby się coś stało i świadczenie byłoby komuś potrzebne na już, to może go nie dostać, bo dochody jego opiekuna sprzed dwóch lat, mogą być za wysokie.
     Dodam jeszcze, że pani z GOPS-u przyjdzie do nas, na wizytację domową, żeby sprawdzić jak żyjemy oraz, czy mąż się faktycznie będzie mną opiekował. Pewnie będzie chciała sprawdzić, czy mąż nie ucieknie na Karaiby z tą fortuną, którą będziemy dostawać:-)
     To jest, aż śmieszne, takie wymogi, żeby dostać  520 zł. A co ich interesuje nasza obecna sytuacja majątkowa? To jest jakaś paranoja. Co wy na to? Czy uważacie podobnie? 


czwartek, 24 kwietnia 2014

Rezygnacja z pracy



     Razem z mężem podjęliśmy decyzję, że chwilowo zrezygnuje z pracy, by ćwiczyć ze mną. Podjęliśmy taką decyzję, bo już naprawdę niewiele brakuje do tego, żebym samodzielnie chodziła.
     Wiadomo, ja się staram i ćwiczę sama, ale to nie jest to samo, co z nim. Nawet,  gdyby rehabilitant przychodził 3 lub 4 razy w tygodniu, to jest tylko godzina ćwiczeń przy jednej wizycie i to też są koszty. To prawie zarobi tyle, ile trzeba wydać na rehabilitanta, jeszcze parę stówek na dojazd i pracowanie wcale mu się tak bardzo nie opłaca.
      Rano przed wyjściem Pawła do pracy staraliśmy się ćwiczyć, ale godzina to zdecydowanie za mało. Wieczorem już ani ja, ani on nie mamy siły na ćwiczenia. A ja zamiast robić postępy stoję w miejscu i utrzymuję to, co się udało wypracować.      
     Kiedy będzie w domu zrobimy sobie plan, co i w jakich godzinach będzie robione, żeby niczego nie opuścić. Nie będziemy robić w każdy dzień tego samego. Jednego dnia będzie robiony masaż pleców, innego nóg, a jeszcze innego, masaż rąk. Podobnie będzie z ćwiczeniami, będzie wprowadzona różnorodność.
     Ta decyzja była konsultowana z moim rehabilitantem i był jak najbardziej za tym pomysłem.
   Wiele ludzi martwi się o to, z czego my będziemy żyć. Łatwo z pewnością nie będzie, ale jestem przekonana, że damy radę.

Co o tym sądzicie?


wtorek, 22 kwietnia 2014

Brak świątecznej atmosfery w okresie Świąt



Od momentu wylewu, wcale nie odczuwam tej całej świątecznej atmosfery, tego, że Święta nadchodzą. Wydaje mi się, że jest to spowodowane tym, że nie mogłam pójść do kościoła. Teraz już jeżdżę, ale nie do mojej parafii, bo są tam schody, po których raczej bym nie wyszła.
     Dlatego też jeżdżę w każdą niedzielę do Dębowca, który to położony jest o kilkanaście kilometrów od mojego domu, ale przynajmniej jest tam podjazd dla wózków.
     Niestety w Wielki Piątek nie mogłam być nawet w Dębowcu. Chciałam się pomodlić, bo wiadomo, że na kolanach nie mogę przejść, jednak główny kościół był zamknięty, a na kolanach szło się w pomieszczeniu, do którego trzeba było zejść po schodach w dół. W związku z czym musieliśmy jechać z mężem dalej, do Kościoła Franciszkanów, do Jasła.
     Szkoda, że nie mogę jeździć do własnej parafii. Ksiądz przyjeżdża do mnie co miesiąc, w pierwszy piątek i przed Świętami, z Komunią Świętą i ze spowiedzią, ale to nie jest to samo, gdybym mogła sama pojechać do kościoła.
     Nie wybrałam się na mszę w Niedzielę Wielkanocną, tylko w Lany Poniedziałek. Chodziło o to, że był straszny ścisk, a po pasterce wolałam nie ryzykować.
     Mnie tam na pasterce się nic nie działo, trochę gorzej było z moją mamą i z moim mężem, którzy byli ze mną byli na mszy. Był taki okropny tłok, że mama musiała wyjść na zewnątrz, a mój mąż też nie czuł się za dobrze. Nie wiem co, by było, gdyby musiał wyjść, a ja bym sama musiała zostać w tym tłoku. No i byliśmy w kościele, do którego trzeba dojechać kilkanaście kilometrów. Dlatego bardzo żałuję, że u mnie w parafii nie ma podjazdu.
     Byłam w kościele w Kraczkowej i mimo, że są tam schody i w całej parafii jest tylko jedna osoba, która jeździ na wózku, to podjazd jest zrobiony.