czwartek, 29 maja 2014

Małe wesele – najlepsza opcja



Na naszym ślubie i weselu (21.10.2012 r.) było dokładnie 27 osób. Były same najbliższe osoby – nasi rodzice, dziadkowie, chrzestni, świadkowie i rodzeństwo mojego męża.
                Zarówno ja, jak i mój mąż nie żałujemy, że wesele było małe. Jesteśmy z tego oboje zadowoleni.
               O wiele lepsze jest małe wesele od takiego na 200 osób. Przyznaję, że nasze pierwsze wesele, to planowane na wrzesień 2010 r., miało być na 120 osób, no ale nic z niego nie wyszło.
            Teraz kiedy uczestniczymy w weselach na ponad 100 osób, stwierdzam, że ja bym takiego nie chciała. Zupełnie mi się nie podobają te wszystkie weselne obrzędy np.: wykupywanie panny młodej, wołanie „gorzko, gorzko”, oczepiny, weselne zabawy. Tego wszystkiego nie było na naszym weselu i całe szczęście.
                Kolejna kwestia dotyczy tego, że ani ja, ani mój mąż nie wrócilibyśmy do okresu sprzed ślubu. Cieszymy się, że te całe przygotowania są już za nami.
              Co prawda do naszego ślubu w październiku przygotowywaliśmy się niedługo, bo 3-go października wyszłam ze szpitala, a 21-go wzięliśmy ślub, ale niektóre sprawy były załatwione w 2010 r. np. nauki przedmałżeńskie.
                Teraz jestem szczęśliwą mężatką i każdemu polecam ten stan.


środa, 28 maja 2014

Nadejście lata – bardzo złe wspomnienia



                 Zaczyna robić się ciepło, a ja z tym okresem mam bardzo złe wspomnienia. Wynika to z tego, że zarówno 4, 3 i 2 lata temu, ten czas spędziłam w szpitalu.
                Jedynie w zeszłym roku, lato spędziłam w domu. Pierwszy raz od dłuższego czasu, mogłam spać we własnym łóżku.
                4 lata temu dostałam wylewu i spędziłam w szpitalu okres od lipca 2010 do marca 2011. Bardzo niewiele pamiętam z tego okresu. Ale bardzo prawdopodobne jest, że wylewu dostałam w wyniku wysokiej  temperatury.
                3 lata temu byłam w rzeszowskim szpitalu na rehabilitacji. Mimo, że miałam świetną rehabilitantkę – Blankę, to chciałam wrócić do domu. Spędziłam tam kilka tygodni i pobyt tam przyniósł znakomite efekty. Tego pobytu nie pamiętam tak dokładnie, bo byłam zaledwie rok po wylewie, ale za to pobyt 2 lata temu pamiętam, aż za dobrze i był to dla mnie prawdziwy koszmar.
                Gdy zrobiło się ciepło zaczął mnie boleć brzuch, w związku z czym trafiłam do szpitala w Krośnie, a później do szpitala w Rzeszowie. Ogólnie w obu szpitalach spędziłam 3 miesiące.
                W szpitalu w Rzeszowie przeszłam dwie operacje. Jedna polegała na usunięciu torbiela, który powstał przy ujściu wężyka, który odprowadzał płyn mózgowo – rdzeniowy z głowy i zlikwidowaniu zrostów na jelitach.
                Druga operacja zaś, polegała na wyjęciu zastawki z lewej strony głowy i umieszczeniu nowej z prawej strony.
                Jak już wspomniałam, ten pobyt był dla mnie prawdziwym koszmarem, bo przez pewien czas nie mówiłam. A to jest naprawdę fatalne uczucie, kiedy chce się coś powiedzieć, a nie można. Dodatkowo było strasznie gorąco, a tu trzeba leżeć w łóżku, bo się człowiek nie może ruszyć.
                Wcześniej myślałam, jak jest źle, bo nie chodzę, ale kiedy trafiłam w 2012 r. do szpitala, już wiem, że nie ma co narzekać, bo zawsze może być gorzej. To jest moje motto: „Zawsze może być gorzej”. Dlatego nie ma co się przejmować głupstwami, bo zawsze możemy się znaleźć w gorszej sytuacji.
                W Rzeszowie spędziłam jeszcze 5 tygodni na rehabilitacji, pracując ze świetną rehabilitantką Magdą, odzyskując to, co utraciłam.
                I udało się, odpracowałam wszystko i 3-go października wyszłam ostatecznie do domu.


niedziela, 25 maja 2014

Blog od kuchni



     Patrząc na mojego bloga, zastanawiałam się, co w nim zmienić. Może wy macie jakieś sugestie? Jeśli tak, to piszcie, postaram się uwzględnić wasze opinie.
     Obecnie posty piszę wcześniej, a później je kopiuję i publikuję. Lepiej napisać post wcześniej, bo można go na spokojnie przemyśleć i przeanalizować. Przed każdym opublikowaniem posta, podlega on cenzurze, którą sprawuje mój mąż. On jest moim cenzorem i nic bez jego zatwierdzenia nie zostanie opublikowane.
     Początkowo obawiałam się, co ja będę pisać na tym blogu, ale teraz widzę, że tematów mi przybywa. A to gdzieś pojadę, coś zobaczę, obejrzę jakiś program w telewizji i już jest temat do bloga.
     Na początku założyłam sobie, że posty będę dodawać co 2 dni, ale przez kilka dni, dodawałam posty każdego dnia, bo miałam tak dużo tematów do opisania.


     Najtrudniej jest zacząć, później już idzie z górki.




sobota, 24 maja 2014

Zmiana wózka



     Ostatnio zmieniłam wózek. Wspominałam już wcześniej, że w domu mam inny wózek, ale jeszcze było dla mnie za wcześnie, żeby na nim jeździć. Ma on krótkie oparcie – sięgające do około 1/3 pleców, nie ma poręczy po bokach i jest bardziej zwrotny od moich poprzednich wózków. 
      Pisałam wcześniej, że widziałam w sanatorium dziewczynę na takim wózku. Siedziałam za nią w kościele, a ona siedziała bardzo prosto. Wtedy się dziwiłam, jak można tak siedzieć, ale teraz już wiem, że na takim wózku nie da się inaczej siedzieć. Oparcie jest tak wyprofilowane, że nie da się inaczej siedzieć.
     Właściwie to jest mój trzeci wózek. Wszystkie 3 wózki dostałam, dzięki dobrym ludziom.
     Mój pierwszy wózek dostałam od pani, z którą byłam w szpitalu. Używałam go dość długo, pojechałam nim nawet do ślubu. Miał minus, otóż był twardy, dlatego dziwię, że wytrzymałam na nim cały ślub i wesele.
     Kolejny wózek, który dostałam od mojej szwagierki, służył mi do tej pory i był dużo bardziej miękki od poprzedniego.
     Niedawno zmieniłam wózek na ten z krótszym oparciem. Dostałam go od kolegi męża. Kiedy go dostałam jeszcze było dla mnie za wcześnie, by go używać, ale teraz jestem już w takim stanie, że mogę na nim jeździć, ale już niedługo porzucę wózek.