czwartek, 27 lutego 2014

Ten jedyny, który okazał się być prawdziwym bohaterem



     Zapewne większość zna już tę historię, bo braliśmy udział w akcji Zwykły Bohater, ale opowiem ją dokładnie.
     Otóż znamy się z moim mężem ponad 8 lat, a w chwili ślubu mieliśmy za sobą 7 lat znajomości. Ślub mieliśmy zaplanowany na 11 września 2010 roku, niestety w lipcu tegoż roku dostałam wylewu.
     Wcześniej byłam zwykłą dziewczyną: pracowałam, studiowałam, byłam nawet członkinią zespołu tanecznego, a także strażaczką w ochotniczej straży pożarnej w Harklowej.
     W każdym razie wszystkie sprawy  związane ze ślubem mięliśmy załatwione: była zamówiona sala, kamerzysta, fotograf, dekorator, orkiestra, ksiądz, była zamówiona moja suknia ślubna, goście poproszeni, niestety nie odzyskiwałam przytomności, więc ślub trzeba było odwołać.
     Mimo tego, iż długo nie odzyskiwałam przytomności i nie wiadomo było, czy przeżyję Paweł – mój mąż, a ówczesny narzeczony, mnie nie zostawił. Był ze mną przez cały czas. Okazał się być prawdziwym bohaterem.
     Kiedy w 2012 roku trafiłam do szpitala i kiedy z niego wyszłam, postanowiliśmy, że nie ma na co dłużej czekać i zaplanowaliśmy, że się pobierzemy jak najszybciej. Wyszłam ze szpitala 3 października, a wzięliśmy ślub 21 października. Zaprosiliśmy tylko najbliższych: rodziców, dziadków, chrzestnych, rodzeństwo mojego męża – Pawła oraz świadków. Całość przygotowań załatwiliśmy bardzo szybko, bo protokół ślubu u księdza był już spisany, ksiądz tylko zmienił datę.
     21 października 2012 roku Paweł poprowadził, a raczej powiózł mnie na wózku do ołtarza. Naszymi świadkami byli: moja najbliższa koleżanka Kasia i kolega Pawła – Mirek.
     Pogodę mieliśmy cudowną, biorąc pod uwagę fakt, iż była to końcówka października. Często latem nie ma tak ładnej pogody.
     Obecnie z Pawłem jesteśmy po ślubie ponad rok i stwierdzam, że między mami jest tak samo dobrze jak przed ślubem, a nawet lepiej. Dlatego nie rozumiem wszystkich tych, którzy mówią, że po ślubie ludzie się zmieniają, jest gorzej niż przed ślubem, po co się starać, jak już jesteśmy po ślubie? A właśnie, że nie, trzeba się strać. Miłość jest jak roślinka, o którą trzeba dbać i pielęgnować,  żeby nie uwiędła.
     A wszystkim niedowiarkom mówię, że jestem bardzo szczęśliwa. Potrafię się cieszyć z najprostszych rzeczy np. że wstałam rano i mnie nic nie boli. Niektórzy mają pieniądze, czy są zdrowi, a wynajdują sobie tysiąc mało ważnych problemów, bo chyba nigdy nie znaleźli się w naprawdę ciężkiej sytuacji. Obudźcie się ludzie i zobaczcie, że nie macie, aż tak źle, bo są ludzie, którzy mają znacznie gorzej od was. Zawsze może być gorzej – to jest moja dewiza życiowa i radzę wam się do niej zastosować.
     Dla mnie motorem napędowym jest to, że mam przy sobie osobę, którą kocham, i która mnie kocha, a także wsparcie rodziców.