czwartek, 5 maja 2016

Moja nieustająca praca



            Po wylewie w 2010 r. moja praca nie ustaje. Nadal każdego dnia ćwiczę fizycznie, logopedycznie, ćwiczę pisanie i precyzję. 
            Wszystkie ćwiczenia się zmieniły, bo poszłam do przodu. Ćwiczę trochę mniej na materacu, w zamian za chodzenie na bieżni, na której to, co jakiś czas zwiększam dystans. Oprócz tego 2 razy w tygodniu przychodzi do mnie rehabilitantka i kilka razy w roku jeżdżę do Tajęciny na 2-tygodniowe turnusy.
            Do odzyskania sprawności potrzeba dużo chęci i samozaparcia, ale i środków finansowych. Bo bycie niepełnosprawną kosztuje.
            A jeśli ktoś myśli, że siedzenie w domu jest fajne, to się grubo myli. Może przez tydzień, góra 2, ale nie przez 6 lat. Powiem kolokwialnie – praca zawodowa to mały pikuś, w porównaniu do niepełnosprawności, bo pracuje się przeważnie od poniedziałku do piątku, ma się urlop, wolne święta, a jak się ma dość, to się po prostu można zwolnić, a osobą niepełnosprawną jest się cały czas i nie można powiedzieć: dziś nie będę jeździć na wózku, bo nie mam nastroju.
            Teraz, kiedy wszyscy idą do pracy i zostaję sama w domu do 15.00, faktycznie zostaję sama, babcia przychodzi tylko o 12.00 dać mi zupę, bo do kuchni prowadzą schody, po których ja sama nie wejdę. Ale rozkładam sobie sama materac, na który sama schodzę i ćwiczę. Sama przechodzę z niego na wózek, składam go i sprzątam. Później sama robię sobie kawę i to wszystko na wózku.
            I co, nie da się?