środa, 22 września 2021

MOJE ŚWIADECTWO - EWELINA SZOT


 

Spotkałam Boga.

            Droga do Niego nie była łatwa, ale warto było ją przejść.

            Jak wszystkich swoich uczniów, to Pan mnie wybrał. Wyrwał mnie z mojego „byle jakiego” życia, za co Mu jestem ogromnie wdzięczna.

            Wcześniej moje życie było typowe – studia, praca, planowany ślub…i bach. 2 miesiące przed ślubem wylew. Niecały miesiąc później drugi wylew. Ślub trzeba było odwołać, bo nie wiadomo było, czy przeżyję, ale narzeczony przy mnie został.

            Za radą pewnej pani wezwano do mnie księdza z pobliskiej Kraczkowej z sakramentem chorych.

            Później mój narzeczony pojechał do Terespola i przywiózł cudowny olejek, który wydobywał się z obrazu Matki Boskiej. Kiedy mnie nim natarł, powoli zaczęłam wracać do zdrowia tak, że po kilku miesiącach spędzonych w szpitalu mogłam wyjść do domu.

            Choroba miała swoje skutki – byłam bardzo niesamodzielna i przestałam chodzić. Można to było w pewnym stopniu odbudować, więc czekała mnie długa i żmudna rehabilitacja.

            Po powrocie do domu chciałam wrócić do starego życia. Z żalem oglądałam stare zdjęcia, na których byłam sprawna, dlatego ćwiczyłam, żeby wrócić do tej sprawności. Cały czas był ze mną mój narzeczony, który mnie bardzo wspierał.

            Nadszedł rok 2012 i dostałam „upomnienie”.

            Bardzo bolał mnie brzuch wobec czego trafiłam do szpitala i przeszłam dwie operacje. Straciłam rezultaty mojej dwuletniej pracy, które odbudowałam w bardzo krótkim czasie (w ok. 2 miesiące).

            I wtedy częściowo zrozumiałam. Ja nie mam żyć tak, jak dotychczas, muszę coś zmienić.

            Po wyjściu ze szpitala – 21.10.2012r. wzięliśmy ślub z moim narzeczonym (mąż zawiózł mnie na wózku inwalidzkim do ołtarza).

            Kolejna ważna data to 07.09.2014 r. Wtedy mąż zorganizował dla mnie piknik charytatywny. Zbieraliśmy na moją rehabilitację i udało się.

            08.01.2015 r. – trzeci wylew, czyli szczęście w nieszczęściu. Mimo że w szpitalu spędziłam 3 tygodnie, nie mogąc wstać z łóżka, dostałam się do szpitala w Lublinie, do jednego z najlepszych specjalistów w Polsce – w ciągu kilku dni (co graniczyło z cudem) i zostałam całkowicie wyleczona.

            Skutki choroby pozostały, w związku z czym muszę się z nimi mierzyć do dziś, np. w chwili obecnej nie chodzę samodzielnie, ale z drugim człowiekiem tak.

Być może niektórzy patrząc na moje życie powiedzieliby: „co za tragedia”.

            Ja tak jednak nie uważam. Wylewy były jedną z dwóch najlepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły, bo spotkałam Boga.

            Drugą najlepszą rzeczą było spotkanie mojego męża. Choć nasze spotkanie nie było przypadkiem, bo przypadki nie istnieją.

 

            Niedługo po ostatnim wylewie i embolizacji (zabiegu, który zakończył moją chorobę), ale przed ostatecznym badaniem kontrolnym w Lublinie, pojechaliśmy z mężem na mszę o uzdrowienie do Fary w Jaśle.

            Kiedy ksiądz chodził po kościele, podszedł do mnie, położył mi ręce na głowie i bardzo długo je tam trzymał. Ja poczułam ciepło w głowie – nie zdawało mi się, to było bardzo realne odczucie.

            Kiedy po kilku miesiącach pojechałam na kontrolę, okazało się, że wszystko jest w porządku, jestem zdrowa!

            Za jakiś czas pojechaliśmy z mężem do Rzeszowa. Wstąpiliśmy do kościoła obok szpitala, w którym tak długo przebywałam. Są tam relikwie św. Rity. Już mieliśmy odjeżdżać, gdy na parkingu podbiegła do nas jakaś obca dziewczyna, mówiąc, że musi mi coś przekazać.

Na kartce (na kuponie lotto) zapisała mi nazwę modlitwy – tajemnica szczęścia, którą odmawia się codziennie przez rok, a jest bardzo skuteczna.

            Zaczęłam modlitwę, która na początku i przy końcu była bardzo ciężka, ale wytrwałam do końca i wtedy mi się wszystko rozjaśniło. Zaczęłam się naprawdę cieszyć tym, co mam i stwierdziłam, że ja nie muszę samodzielnie chodzić, żeby być szczęśliwą, bo ja już jestem szczęśliwa. I kiedy zacznę sama chodzić, to zacznę, bez pośpiechu. Tak naprawdę ograniczenia są w naszych głowach, a mnie nic nie ogranicza. 

            Każdy dzień zaczynam tą modlitwą, która daje mi niesamowitą siłę. I nie modlę się za siebie, a za innych, już kilka lat.

            Całe moje życie, wszystkie moje bóle i trudności, o których staram się nie mówić ofiaruję w intencji innych ludzi. Po co mam narzekać, że coś mnie boli? Czy coś to da? Lepiej się poczuję? Nie. Za to będzie mi lepiej z myślą, że dzięki mojemu ofiarowaniu tego bólu za kogoś, komuś jest lepiej.

            Każdego dnia wstaję z myślą, że Bóg jest moim Ojcem, Jezus bratem, a Maryja jest moją matką. Każda chwila mojego życia jest wypełniona Bogiem. Wszystko co robię, robię dla Niego. Jestem Mu wdzięczna za wszystko w moim życiu.

            Czuję się przez Niego bardzo kochana. Jego miłość uzdalnia mnie do „pracy” dla Niego. Codziennie udostępniam cytaty z Pisma Świętego, a także z różnych książek. Założyliśmy z mężem stronę www.ziarnko-gorczycy.pl, na którą piszę swoje własne artykuły.

Przy stronie działa także forum z możliwością komentowania Pisma Świętego.

 

            Skąd to wszystko? Oczywiście od Ducha Świętego. Dodatkowo bardzo pomaga mi mój Anioł Stróż, a to, że go nie widzę, nie znaczy, że go nie ma. On jest, ale zobaczę go dopiero po śmierci. Szczerze mówiąc już nie mogę się doczekać tego spotkania, ale bardziej się nie mogę doczekać spotkania z Panem Jezusem, ale to jeszcze nie jest mój czas.

            Na razie Pan Jezus mieszka w moim sercu, a za jakiś czas, mam nadzieję, ja wprowadzę się do mieszkania, które On przygotował.