Może
ktoś powie, że nie mam szczęścia, przez wzgląd na wydarzenia, które mnie
spotkały. Ja tak jednak nie uważam. Myślę, że mam szczęście i to wielkie, bo
mimo, że spotkały mnie złe rzeczy, to zawsze jest na nie „lekarstwo”.
Największym
szczęściem, które mnie spotkało jest mój mąż. To w dużym stopniu dzięki niemu
żyję. Nie wymienię tu wszystkich rzeczy, które dla mnie zrobił, bo była ich
cała masa. On wie, że jestem mu wdzięczna.
Kolejna
rzecz, wreszcie się to wszystko skończyło. Mogło się to skończyć 4,5 roku temu,
po pierwszej embolizacji, ale skończyło się to teraz i nie mam jakichkolwiek
wyrzutów z tego powodu. Tak widocznie miało być.
Ten
ostatni wylew był cudem Boskim. Nic mi się nie stało, a wszystko zakończył.
Dobrze,
że jest taka Tajęcina, gdzie mogłam wszystko odbudować, bo to, że mi nic nie
było po wylewie, nie oznacza, że nic nie straciłam. Mój stan pogorszył się, ale
nie po wylewie, a po embolizacji. 3 tygodnie leżenia w łóżku, także dały o
sobie znać, ale wszystko jest do odrobienia.
Dobrze
też, że w zeszłym roku zainteresowały się nami media i zrobiliśmy piknik charytatywny, bo dzięki temu mogę jeździć do Tajęciny.
Na
wszystko jest plan…