Może się wydawać, że ten
styczniowy wylew był nieszczęściem, bo znów trafiłam do szpitala i utraciłam
tymczasowo niektóre rzeczy. Ale ja tak do tego nie podchodzę. Uważam, że to
było szczęście, bo zakończyło tę historię. Oczywiście nie całkowicie, bo
jeszcze muszę zacząć sama chodzić, ale nie żyję w obawie, że znów mogę dostać
wylewu i wszystko stracić. Jasne, że muszę na siebie uważać, ale
niebezpieczeństwo nie jest już tak wyraźne.
To, co się stało było
wielkim szczęściem, bo przejść wylew bez żadnych większych konsekwencji, to
prawdziwe szczęście. A zrobił mi się w głowie krwiak wielkości śliwki.
Zaraz po embolizacji
faktycznie czułam się gorzej, ale wszystko wraca. Teraz jestem w Tajęcinie
na rehabilitacji, ale bez lokomatu i na razie na tydzień. Nie czuję się jeszcze
na tyle mocna, by przejść w lokomcie ponad kilometr.
Wszystko wraca, ale
stopniowo.