Miałam o tym nie wspominać,
ale dość już milczenia. Opiszę kilka sytuacji związanych ze szpitalem w Jaśle.
Nie będę wyrażać swojej opinii, napiszę jak faktycznie było, sami ocenicie te sytuacje.
Sytuacja pierwsza – lipiec 2010
r. Kiedy trafiam do szpitala w Jaśle z wylewem, lekarze twierdzą, że nic się
nie da zrobić, mówią moim bliskim, żeby się ze mną pożegnali, bo za godzinę to
ja pewnie umrę.
Tymczasem po przetransportowaniu mnie do szpitala w Rzeszowie, przeprowadzono operację z
całkiem dobrym skutkiem.
Sytuacja druga – czerwiec 2012
r. Kiedy trafiam do szpitala w Jaśle z bólem brzucha, robią mi lewatywę i
wypisują do domu. W Rzeszowie okazuje się, że miałam torbiel i zrosty na
jelitach, więc potrzebna była kolejna operacja.
A najlepsza diagnoza lekarzy
z Jasła, bez przeprowadzenia jakichkolwiek badań, brzmiała: Otwórzmy ją, zobaczymy co jej jest.
Sytuacja trzecia – styczeń 2015
r. Trafiam do szpitala w Jaśle z bólem głowy, który okazał się być kolejnym
wylewem, lekarz nie chce przeprowadzić żadnych badań, chce mi za to dać
tabletkę od bólu głowy i wypisać do domu. Dopiero po interwencji naszego
znajomego lekarza, zostaje zrobiona mi tomografia i przetransportowano mnie do
Rzeszowa.
Sytuacja czwarta, która
dotyczy mojego taty. Bardzo bolał go brzuch. Pojechał rano 02.06.2015 r. do
szpitala w Jaśle, przepisano mu biseptol i no-spę. W domu ciśnienie spadło mu
do poziomu 70/53. Po wezwaniu karetki, ta nie przyjechała, bo musiał by mieć skierowanie
od lekarza rodzinnego do szpitala, a ciśnienie mu spadło po no-spie.
Lekarz rodzinny kazał jechać
szybko do szpitala. Tam okazało się, że ma ostre zapalenie wyrostka robaczkowego
i konieczna jest operacja, którą zrobiono w ostatniej chwili.
I co o tm sądzicie?