17.07.2014 r. minęło dokładnie 4 lata od mojego
wylewu. Kawał czasu.
Nawet nie
skojarzyłam, że w czwartek, była rocznica tego zdarzenia, dopiero mąż mi
przypomniał.
To się
stało w 2010 roku. Byłam w łazience i myłam akwarium żółwia. Nagle potwornie
rozbolała mnie głowa i było mi bardzo niedobrze. Rodzice zawieźli mnie do
lekarza rodzinnego, ale on nie wiedział, co mi było. Wezwał, więc karetkę z
Jasła. Tyle pamiętam, resztę znam z opowiadań.
Przewieziono
mnie do szpitala w Jaśle i gdybym tam została, to pewnie nie pisałabym tego
bloga, tylko leżała na cmentarzu.
Ze szpitala w Jaśle nie chciano mnie
wypuścić, a rodzina chciała mnie przewieźć do Rzeszowa. Po telefonie Pani Alicji Zając do dyrektora
szpitala, karetka mająca mnie przewieźć, została podstawiona w ciągu 15 minut.
Przewieziono mnie do Rzeszowa, a reszta historii jest w poście pt. „Szpital,
który uratował mi życie – Szpital Wojewódzki nr 2 w Rzeszowie”.
Ledwo z
tego wyszłam, ale wyszłam, na pewno z Boską pomocą. Byłam w tragicznym stanie, bo
nie ruszałam ani ręką, ani nogą, a przez pierwsze miesiące po powrocie ze
szpitala leżałam tylko w łóżku, na materacu przeciwodleżynowym, ale dzięki
ciężkim ćwiczeniom, cały czas idę do przodu.
Dziś jeżdżę
na wózku, ale większość rzeczy potrafię zrobić sama.
To doświadczenie mnie nie złamało, choć nikt nie wie, co czułam i czuję, ale
sprawność wraca, a czas goi rany.