Jest
wiele rzeczy, za które mogłabym podziękować mojemu mężowi. Nie wiem czy
wymienię je tutaj wszystkie, ale postaram się wymienić chociaż część.
Wyrażałam
swoje podziękowania poprzez słowa mówione, ale to nie to samo, co słowa pisane,
które są bardziej trwałe. Słowa wypowiadane są ulotne, a słowa zapisane zostają
w pamięci i zawsze można do nich wrócić.
Po
pierwsze, dziękuję za to (i tu wrócimy do samego początku, do momentu kiedy
dostałam wylewu), że nie zostawił mnie, kiedy dostałam wylewu, mimo że nie był
jeszcze wtedy moim mężem, a narzeczonym.
Był, jest i
będzie ze mną, co do tego mam pewność
Dziękuję mu
za to, że wkładał i wkłada mnóstwo siły w moją rehabilitację. To dla mnie
niedawno zrezygnował z pracy, bo widział we mnie potencjał i wierzył, że
niewiele mi już trzeba, by wrócić do sprawności.
Dla niego
to było wielkie wyrzeczenie, bo zmienił całkowicie swój tryb życia.
Ale dzięki
niemu naprawdę poszłam do przodu, robię rzeczy, których bez niego bym nie
zrobiła, jak np. nauka chodu o kulach, chodzenie na czworakach, czy chodzenie
każdego dnia na zewnątrz.
Dziękuję
też za pomoc, kiedy naprawdę jej potrzebowałam. Kiedy wróciłam ze szpitala po
pobycie w związku z wylewem, nie dałam rady się nawet w nocy sama przekręcić z
boku na bok. Wtedy to on mi pomagał. Nie ważyłam, co prawda dużo, ale zawsze to
obciążenie, dlatego teraz odczuwa bóle kręgosłupa.
Nie zdołam
tu wymienić wszystkich rzeczy, ale chcę powiedzieć: Dziękuję Ci Ryszardzie (dla
niewtajemniczonych, tak go nazywam, chociaż ma na imię Paweł).