We wtorek popołudniu wybrałam
się do babci. Przechadzka nie była wcale planowana. Poszłam się przejść z mężem
wokół domu, a poszliśmy do babci.
Mój rehabilitant zalecił mi chodzenie na zewnątrz,
jest tam całkiem inne podłoże. To nie to samo co chodzenie w domu, gdzie jest
równo. Na zewnątrz trzeba uważać, jak się idzie, jest tam wiele nierówności, są
góreczki i dołki.
A do mojej babci prowadzi najpierw droga kamienista,
a później asfaltowa, w sumie w obie strony, czyli ode mnie do babci i od babci
do mojego domu 0,5 km.
Była z nami również moja mama i nasz pies Klusek.
Początkowo szedł luzem, bez smyczy, ale kiedy wyszliśmy na asfalt, trzeba było go wziąć na smycz. On
nie potrafi chodzić na smyczy, cały czas ciągnął i się wyrywał.
Nie braliśmy wózka, jedynie balkonik, na którym można
usiąść. Ogólnie podczas całej trasy, tam i z powrotem, miałam tylko 2 odpoczynki
– 1 siedząc, 1 stojąc. Chwilę siedziałam też u babci.
To taka rozgrzewka przed czymś, czego zamierzam dokonać
w bliskiej przyszłości, ale na razie nie zdradzę, co to będzie. Jak mi się uda,
to wtedy napiszę.