W
sierpniu 2010 roku dostałam drugiego wylewu, zaraz po zabiegu embolizacji. Tym
razem mój stan był znacznie gorszy, niż za pierwszym razem. Znów trafiłam na
oddział intensywnej terapii, na którym to leżałam kilka miesięcy. Przestałam
nawet samodzielnie oddychać, oddychał za mnie respirator.
Lekarze nie dawali mi szans na przeżycie,
a ordynator oddziału, delikatnie sugerował, żeby mnie przewieźć do jakiegoś
hospicjum, gdzie się mną zajmą, bo szpital już nic nie może zrobić. Wtedy Paweł
pojechał po księdza z Kraczkowej, który znów przyjechał do mnie i się pomodlił.
Po jakimś czasie, pielęgniarki
przebierając mnie, nieopatrznie dotknęły spodu mojej stopy, a ja poruszyłam nią.
Powiedziały o tym ordynatorowi, ale on nie chciał uwierzyć. Postanowił sam
sprawdzić i przejechał czymś po mojej stopie, a ja znów nią poruszyłam.
Powiedział wtedy, że to drugi cud na jego oddziale.
Mój mąż postanowił iść za ciosem i udał
się do Terespolu. Tam, z cudownego obrazu Matki Boskiej, leciały łzy, które
miały postać cudownego olejku. Paweł dostał fiolkę z tym olejkiem, po czym
przywiózł ją do mnie. Natarł mnie nimi w sobotę wieczorem, a w poniedziałek rano
wyszłam już z oddziału intensywnej terapii na neurochirurgię.
Wnętrze kościoła w Kraczkowej |