Od momentu wylewu, wcale nie
odczuwam tej całej świątecznej atmosfery, tego, że Święta nadchodzą. Wydaje mi
się, że jest to spowodowane tym, że nie mogłam pójść do kościoła. Teraz już
jeżdżę, ale nie do mojej parafii, bo są tam schody, po których raczej bym nie
wyszła.
Dlatego też jeżdżę w każdą niedzielę do
Dębowca, który to położony jest o kilkanaście kilometrów od mojego domu, ale
przynajmniej jest tam podjazd dla wózków.
Niestety w Wielki Piątek nie mogłam być
nawet w Dębowcu. Chciałam się pomodlić, bo wiadomo, że na kolanach nie mogę
przejść, jednak główny kościół był zamknięty, a na kolanach szło się w
pomieszczeniu, do którego trzeba było zejść po schodach w dół. W związku z czym
musieliśmy jechać z mężem dalej, do Kościoła Franciszkanów, do Jasła.
Szkoda, że nie mogę jeździć do własnej
parafii. Ksiądz przyjeżdża do mnie co miesiąc, w pierwszy piątek i przed
Świętami, z Komunią Świętą i ze spowiedzią, ale to nie jest to samo, gdybym
mogła sama pojechać do kościoła.
Nie wybrałam się na mszę w Niedzielę
Wielkanocną, tylko w Lany Poniedziałek. Chodziło o to, że był straszny ścisk, a
po pasterce wolałam nie ryzykować.
Mnie tam na pasterce się nic nie działo,
trochę gorzej było z moją mamą i z moim mężem, którzy byli ze mną byli na mszy.
Był taki okropny tłok, że mama musiała wyjść na zewnątrz, a mój mąż też nie
czuł się za dobrze. Nie wiem co, by było, gdyby musiał wyjść, a ja bym sama
musiała zostać w tym tłoku. No i byliśmy w kościele, do którego trzeba dojechać
kilkanaście kilometrów. Dlatego bardzo żałuję, że u mnie w parafii nie ma
podjazdu.
Byłam w kościele w Kraczkowej i mimo, że
są tam schody i w całej parafii jest tylko jedna osoba, która jeździ na wózku,
to podjazd jest zrobiony.