Razem z
mężem podjęliśmy decyzję, że chwilowo zrezygnuje z pracy, by ćwiczyć ze mną.
Podjęliśmy taką decyzję, bo już naprawdę niewiele brakuje do tego, żebym
samodzielnie chodziła.
Wiadomo, ja
się staram i ćwiczę sama, ale to nie jest to samo, co z nim. Nawet, gdyby rehabilitant przychodził 3 lub 4 razy w
tygodniu, to jest tylko godzina ćwiczeń przy jednej wizycie i to też są koszty.
To prawie zarobi tyle, ile trzeba wydać na rehabilitanta, jeszcze parę stówek
na dojazd i pracowanie wcale mu się tak bardzo nie opłaca.
Rano
przed wyjściem Pawła do pracy staraliśmy się ćwiczyć, ale godzina to
zdecydowanie za mało. Wieczorem już ani ja, ani on nie mamy siły na ćwiczenia. A
ja zamiast robić postępy stoję w miejscu i utrzymuję to, co się udało
wypracować.
Kiedy
będzie w domu zrobimy sobie plan, co i w jakich godzinach będzie robione, żeby
niczego nie opuścić. Nie będziemy robić w każdy dzień tego samego. Jednego dnia
będzie robiony masaż pleców, innego nóg, a jeszcze innego, masaż rąk. Podobnie
będzie z ćwiczeniami, będzie wprowadzona różnorodność.
Ta decyzja
była konsultowana z moim rehabilitantem i był jak najbardziej za tym pomysłem.
Wiele ludzi
martwi się o to, z czego my będziemy żyć. Łatwo z pewnością nie będzie, ale jestem
przekonana, że damy radę.
Co o tym sądzicie?