Na
wakacjach 2012 roku bardzo źle się czułam. Okropnie bolał mnie brzuch,
pojechaliśmy, więc do szpitala w Krośnie, gdyż jest tam oddział gastrologiczny,
a wszyscy podejrzewali, że są to problemy natury gastrologicznej. Nie
pojechaliśmy do szpitala w Jaśle, który jest odpowiedni do mojego miejsca
zamieszkania, gdyż nie ma tam oddziału gastrologicznego.
W Krośnie
nie chcieli mnie przyjąć, bo powinnam jechać do Jasła. Po obszernych tłumaczeniach, że nie ma tam oddziału gastrologicznego, z wielką łaską zgodzili
się mnie przyjąć.
Oczywiście
nie wiedzieli co mi jest, ale nie był to problem natury gastrologicznej. Z dnia
na dzień opadałam z sił, nic nie mogłam zjeść, dostawałam tylko kroplówki.
Ordynator jednego dnia mówił jedno, a drugiego dnia zupełnie coś innego.
Rodzice i
mąż chcieli mnie przetransportować do szpitala w Rzeszowie. Paweł poszedł z tą
wiadomością do ordynatora, ale on powiedział, że jestem w zbyt poważnym stanie,
żeby mnie przetransportować, a podczas jazdy może się wszystko wydarzyć i
szpital nie bierze za to odpowiedzialności, więc jak chcą, to mogą mnie
przetransportować na własną rękę.
Następnego
dnia już mówił, że on nie widzi sensu mojego dalszego pobytu w szpitalu, więc
on mnie do domu wypisze.
Nie wiem
jak to jest, że jednego dnia nie nadaję się do transportu, bo mogę nawet umrzeć
w czasie jazdy, a drugiego dnia, jestem w tak świetnym stanie, że mogę wyjść do
domu, a nie było robione zupełnie nic, żeby mój stan zdrowia polepszyć.
Część dalsza nastąpi...