sobota, 5 kwietnia 2014

Pobyt w sanatorium (część trzecia)



     Pogoda tym razem trafiła nam się w miarę dobra. Pierwszego tygodnia nie dało się wyjść na zewnątrz. Było mgliście i czasem padało. Za to w drugim tygodniu było przepięknie. Jednego dnia było tak ciepło, że siedziałam na dworze z krótkim rękawem, a i tak trzeba było wrócić do pokoju, bo było za gorąco. W pierwszym tygodniu przyjazdu męża było ciepło, ale wietrznie, w związku z czym nie mogłam wyjść na zewnątrz, bo z powodu wiatru, bolało mnie oko. W ostatnim tygodniu  mojego pobytu, może i nie było zbyt ciepło, ale przynajmniej nie wiało, zatem mogłam wyjść na miasto.
     Z mężem mogłam więcej pochodzić. Schodziłam z drugiego piętra na dół lub wychodziłam po schodach na górę.
     Kilka dni przed wyjazdem miałam już dość tego pobytu. Byłam potwornie zmęczona. To na pewno też dlatego, że ćwiczenia były od poniedziałku do soboty, w związku z czym tylko niedziela była wolna i nie było ćwiczeń, to zdecydowanie za mało. Nawet w szpitalu rzeszowskim, sobota była wolna, były tylko delikatne ćwiczenia, czyli chodzenie, a w sanatorium nie.
     I to wczesne wstawanie. Co drugi dzień o 7.00 w najlepszym wypadku, bo o 8.00 było śniadanie, a co drugi dzień o 6.00, bo przed 7.00 już miałam zabieg.
     Jeśli chodzi o jedzenie, to było ono bardzo przeciętne. Powiem tak: było zjadliwe, ale szału nie było.
     Posiłki były zdecydowanie za wcześnie. Kolacja była, np. o 17.00, więc ja o 20.00 już byłam głodna.
     Po jakimś czasie będę mogła ocenić, czy ta rehabilitacja była owocna, bo to tak nie działa, że od razu są efekty. Ale wydaje mi się, że rehabilitacja w szpitalu rzeszowskim była bardziej skuteczna. W Rzeszowie rehabilitant ćwiczył ze mną całą godzinę i czas poświęcał tylko mi, a w sanatorium raz, na początku pokazali mi ćwiczenia i już sobie miałam sama ćwiczyć. Tak, że zobaczymy jaki będzie efekt.


Mój pokój